Noworodki na Dolnym Śląsku za często umierają

Na Dolnym Śląsku umiera prawie co setny noworodek. Statystyki przygotowane przez Instytut Matki i Dziecka są alarmujące - najgorzej w Polsce dbamy o rodzące kobiety.
Wskaźnik umieralności okołoporodowej według specjalistów jest jedną z najważniejszych danych świadczących o jakości ochrony zdrowia. Oblicza się go, badając śmiertelność noworodków na 1000 urodzeń. W 2005 roku wynosił dla naszego województwa 9,3 i był najgorszy w Polsce. Wtedy specjaliści uspokajali, że dane za 2006 będą na pewno lepsze. Są gorsze.

Na 26 tys. 696 dzieci, które w 2006 roku (nowszych danych nie ma) przyszły na świat na Dolnym Śląsku, aż 250 urodziło się martwych lub zmarło w ciągu sześciu dni po porodzie. Wskaźnik wynosi więc 9,36. Dla porównania: na Górnym Śląsku - 9,18, w województwie lubuskim - 9,15. Najlepiej jest w kujawsko-pomorskim (6,18), tam wskaźnik odpowiada normom unijnym.

Dolnośląscy specjaliści przyznają, że kobiety z zagrożoną ciążą nie zawsze mają u nas odpowiednią opiekę. - Na Dolnym Śląsku zbyt dużo dzieci pomiędzy 23. a 34. tygodniem ciąży rodzi się w szpitalach powiatowych, czyli tam, gdzie nie powinny. Te oddziały nie są przygotowane do ich ratowania: nie mają intensywnej terapii dziecięcej, inkubatorów, respiratorów oraz wyspecjalizowanej kadry - wylicza dr Janusz Malinowski, ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala przy ul. Kamieńskiego.

W naszym regionie najlepiej wyposażona jest klinika ginekologiczna przy ul. Dyrekcyjnej. Jednak nie zawsze jest w niej miejsca dla kobiet, które mogą urodzić wcześniaki. Opowiada lekarz ze szpitala powiatowego: - Dzwonię, proszę, czasem błagam i z reguły słyszę burczenie, że nie mają miejsc. Po jakimś czasie mam dość i albo szukam gdzie indziej na Dolnym Śląsku, albo proszę o pomoc szpitale z sąsiednich województw.

Dr Malinowski: - Kilka dni temu miałem 26-tygodniowego noworodka. Przy Dyrekcyjnej nie było miejsc. Pozostał telefon do Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi i transport helikopterem. Tym razem się udało.

Szefem kliniki przy ul. Dyrekcyjnej jest prof. Mariusz Zimmer, dolnośląski konsultant z dziedziny ginekologii i położnictwa: - Mamy wystarczającą liczbę łóżek wysokospecjalistycznych. Jednak zbyt często są one zajmowane przez osoby, które mogłyby być leczone gdzie indziej. Dlatego nie zawsze jesteśmy w stanie przyjąć kobiety z zagrożoną ciążą.

W innych województwach poradzono sobie jednak z tym problemem. W Lubelskiem miejsce porodu dopasowano do stopnia zagrożenia. Kobieta, u której lekarze wykryją coś niepokojącego, nie ma wręcz prawa urodzić w źle wyposażonym szpitalu. - W Lublinie mają lepszą bazę kliniczną - odpowiada prof. Zimmer. - A my pracujemy w XIX-wiecznych budynkach, które nie trzymają żadnych standardów europejskich.

Dr Malinowski przekonuje, że we Wrocławiu koniecznie powinien powstać ośrodek specjalizujący się w ratowaniu noworodków: - Z dobrą kadrą i ekstra opłacany.

Prof. Zimmer: - Pieniądze to kolejny problem. Choć w naszej klinice leczymy najtrudniejsze przypadki, kontrakt z NFZ mamy podobny jak szpital powiatowy.

Rosnąca liczba zgonów noworodków zaniepokoiła prezydenta Wrocławia. Rafał Dutkiewicz spotkał się niedawno z prof. Zimmerem i dr Małgorzatą Czyżewską, konsultantką wojewódzką w dziedzinie neonatologii. Prof. Zimmer: - Zaproponowałem, by przy szpitalach powstały dobrze wyposażone centra diagnostyczne, w których kompleksowo, w ciągu jednego dnia, można byłoby przebadać kobiety w zagrożonej ciąży. Dzięki centrom udałoby się odblokować część miejsc szpitalnych.

Gazeta Wyborcza