Przełom w sprawie corhydronu

Aż 17 osób otrzymało scolinę, która była w fiolkach zamiast corhydronu. Takie są ustalenia biegłych, którzy zbadali 600 ampułek.
W jednym przypadku po podaniu specyfiku pacjent zmarł. Był to 75-letni Bernard S. z woj. świętokrzyskiego, który wcześniej chorował na astmę. W walce z chorobą miał mu pomóc corhydron. Podane przez pielęgniarkę w przychodni lekarstwo okazało się jednak trucizną. Potwierdzili to biegli z Zakładu Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej Akademii Medycznej w Lublinie.
- Według ich ekspertyz w 16 innych przypadkach pacjenci również otrzymali zamiast leczniczego corhydronu scolinę, która mogła spowodować ich śmierć albo poważnie zaszkodzić zdrowiu - informuje prok. Ewa Piotrowska, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Opinie biegłych oznaczają przełom w sprawie, która ujrzała światło dzienne w listopadzie ubiegłego roku. Teraz pokrzywdzeni będą mogli wystąpić na drogę sądową przeciwko jeleniogórskiej Jelfie, która jest producentem corhydronu.

Zapowiedziała to już rodzina zmarłego Bernarda S.
Ustalenia lubelskiej prokuratury zostaną przekazane do Jeleniej Góry. Tutejsza prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie zamiany leków i fiolek. W całym kraju jest prowadzonych 230 postępowań w sprawie corhydronu. Wszystkie nadzoruje prokuratura w Lublinie.

Scolina zamiast corhydronu
Corhydron zyskał złą sławę w listopadzie ub. roku. Odkryto wtedy, że w fiolkach z lekiem dla alergików jest preparat zwiotczający mięśnie. Zamiana leków w ampułkach mogła doprowadzić do śmierci pacjentów. 9 listopada premier Jarosław Kaczyński nakazał zamknięcie zakładu. 17 listopada Jelfa wznowiła pracę, ale produkcję corhydronu wznowiono dopiero w grudniu.

Słowo Polskie Gazeta Wrocławska