Urzędnicy wycięli mu trzy potężne drzewa. Przez pomyłkę...

Miasto wycięło trzy czterdziestoletnie drzewa z działki właściciela restauracji w Szklarskiej Porębie. Wszystko wskazuje na to, że zrobiono to przez pomyłkę! Irytację pana Piotra potęguje fakt, że mężczyzna alarmował urzędników, że popełniają błąd. Prace nie zostały wstrzymane.

Pan Piotr prowadzi kameralną restaurację w Szklarskiej Porębie w województwie dolnośląskim. Od kilku miesięcy walczy z urzędem miasta o trzy drzewa, które - jak twierdzi - wycięto na jego działce bez jego wiedzy i zgody.

- Straciliśmy trzy piękne starodrzewia, potężne drzewa. Zostały wycięte w biały dzień - opowiada.

W marcu, kiedy na działce pana Piotra pojawiła się specjalistyczna firma zajmująca się wycinką drzew, mężczyzna próbował interweniować w urzędzie miasta. Jak twierdzi, jego prośby o wstrzymanie prac zignorowano.

- 30 marca przyjechałem na posesję. Z monitoringu wiem, że wjechali na nią dwie godziny wcześniej, zwróciłem uwagę, że to moje drzewa i moja działka, to dostałem telefon do urzędu miasta. Pan Artur odebrał z referatu środowiska, wysłuchał mnie, umówiliśmy się, że w czwartek nie przyjedzie, w piątek nie, ale w poniedziałek. Dla mnie to słowo, umawiamy się na poniedziałek oznaczało, że on wstrzyma pracę. Wyjechałem z parkingu, stanąłem na moście, a tu wysięgniki idą w górę, pilarze włączają piły i tną te drzewa - relacjonuje pan Piotr.

Pan Piotr sam uprzątnął ścięte czterdziestoletnie drzewa. Jak się okazało były zdrowe, co potwierdza opinia dendrologiczna.

- Wynająłem dendrologa, który mi opisał stan tych drzew, za opinię zapłaciłem tysiąc złotych. Fryzowanie pni 1200 zł, nasadzenie tui, sprzątniecie terenu 2600 zł - wylicza koszty restaurator.

Urząd Miasta w Szklarskiej Porębie jak na razie sprawę bada. Sprawdza, czy drzewa stały na działce miasta czy nie.

- My rozpoczęliśmy procedurę wyjaśniającą i zleciliśmy tzw. okazanie granic przez geodetę.

Drzewostan ten jest zagrażający jednej albo drugiej działce - mówi Zbigniew Misiuk, zastępca burmistrza Szklarskiej Poręby.

Pan Piotr: Przepraszam bardzo, ale jedna działka to jestem ja, dlaczego mnie jako właściciela tej jednej działki, której to niby zagraża, nikt nie zapytał o zdanie. Tylko pan mówi w moim imieniu, że mi te drzewa zagrażały. Proszę powiedzieć jeszcze raz.

Zastępca burmistrza: Nikt nie pyta właściciela terenu, jeżeli dojdzie do nieszczęścia... Naszym obowiązkiem jest, stwierdziwszy, że drzewostan stanowi zagrożenie...

Reporterka: A jest jakiś dokument na to, że one zagrażają?

Zastępca burmistrza: Na podstawie zgłoszenia do konserwatora przyrody.

Reporterka: A jest jakiś dokument na to, protokół, który możemy pokazać?

Zastępca burmistrza: Nie potrafię teraz pokazać.

- Powiem, co usłyszałem od urzędnika. Zapytałem: panie Arturze, co by było, gdybyście przyłapali mnie, że na terenie miasta tnę piłą motorową drzewa, które są na posesji miejskiej. Powiedział, że on jako urzędnik państwowy musiałby mnie ukarać, powiedział: 25-30 tysięcy za drzewo. Ja mu mówię: trzy drzewa - 90 tysięcy. Pan daje 50 tysięcy i się rozchodzimy, a on że tak to nie działa, że on jest urzędnikiem, a urzędnik ma prawo się pomylić - komentuje pan Piotr.

- Stało się. Myśmy byli przekonani, że to jest nasz teren. Po naszej stronie jest porozumienie i jeżeli wina będzie po naszej stronie, to gmina będzie musiała wypłacić jaki ekwiwalent - przyznaje Zbigniew Misiuk, zastępca burmistrza Szklarskiej Poręby.

- Mnie to strasznie boli, mamy kryzys klimatyczny, teraz 2/3 Słowenii pływa. Powinnyśmy dbać o te drzewa, a betonujemy miasto, a oni tak sobie przychodzą, lekka ręką wycinają - dodaje pan Piotr.

Źródło