Niespokojna majówka na drogach
Już w sobotę, 28 kwietnia, kiedy wyruszyliśmy na trasy, drogówka odnotowała 11 wypadków, dzień później było ich już 15, zaś 2 maja - 23. Policjanci przyznają jednak, że to niewiele. W normalny, roboczy dzień ta liczba sięga nawet 45. W niedzielę jednak powroty z majówkowego wypoczynku utrudniał padający deszcz.
To on mógł być przyczyną wypadku w Mlecznej pod Jordanowem, gdzie czołowo zderzyły się dwa samochody osobowe. Na miejscu zginęło kilkuletnie dziecko. Jego intensywna reanimacja nie powiodła się. Drugie dziecko trafiło do szpitala razem z rodzicami.
Śmierć zebrała swoje żniwo również pod Złotoryją. Z niewyjaśnionych jeszcze przyczyn vw golfem do rowu wpadło małżeństwo. Przeżyła tylko kobieta.
W ciągu ostatnich dziewięciu dni w całej Polsce policja złapała 3620 nietrzeźwych kierowców. W naszym regionie było ich 296. Do tej liczby doliczyć trzeba również dzieci. W Dzierżoniowie 30 kwietnia policjanci zatrzymali jadącego rowerem 15-latka. Wpadł, bo wieczorem nie włączył lampki. Badanie alkomatem wykazało u niego 1 promil alkoholu.
To nie był jednak rekord. Dzień później po dzierżoniowskich drogach, samochodem ojca kursował 14-letni chłopiec. Jeździł tak długo, aż zatrzymał się na pryzmie wapna. W organizmie miał 1,7 promila.
- To bardzo dużo - mówi nadkomisarz Artur Falkiewicz z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. - Kierowcy nadal siadają za kierownicę po kieliszku, mimo dotkliwych sankcji.
Od marca działają bowiem sądy 24-godzinne, które w trybie przyspieszonym mogą skazywać m.in. osoby, które prowadziły samochód pod wpływem alkoholu. Zgodnie z prawem kierowcy, którzy mają powyżej 0,5 promila alkoholu we krwi, popełniają przestępstwo, za które grozi do dwóch lat więzienia.
Wyrok sądu nie odstraszył 32-letniego mieszkańca Oławy. W jeden z pięknych majowych dni zdecydował się pojeździć samochodem. Pomimo to, że miał zakaz. Kiedy po raz drugi złapała go policja, miał 1,6 promila alkoholu we krwi.
O szczęściu mogą mówić dwaj mężczyźni, którzy jadąc samochodem w ostatni dzień długiego weekendu spadli z nasypu na tory kolejowe w Kamiennej Górze. Cudem uniknęli śmierci. Kiedy na miejsce przyjechała policja i pogotowie, kierowca i pasażer odmówili przewiezienia do szpitala.
Winę za ten wypadek wziął na siebie kierowca. Tłumaczył policji, że się zagapił.
- Choć miał prawo jazdy, pomylił hamulec z pedałem gazu - mówi sierżant Waldemar Oszmian z Komendy Powiatowej Policji w Kamiennej Górze.
Słowo Polskie Gazeta Wrocławska