Dyrektorka domu dziecka znęcała się nad dziećmi

Akt oskarżenia jeleniogórskiej prokuratury trafił do miejscowego sądu. Kobiecie grozi nawet pięć lat więzienia. Oskarżyciel twierdzi, że koszmar dzieci trwał ponad dwa lata. Były bite i głodzone. W końcu o swoim dramacie wyznały sprzedawczyni ze szkolnego sklepiku. Karin P. nie przyznaje się do zarzutów.

Kobieta miała bić wychowanków kapciem po twarzy, wykręcać uszy, wbijać w nie paznokcie i wydzielać jedzenie. Jeśli nikogo nie było w domu, musieli czekać na dworze do powrotu opiekunów. Nawet wtedy, gdy było zimno. O tym, co działo się w domu, zabraniała im mówić.

Bez jedzenia
Według opinii biegłego psychologa jej podopieczni nie wykazują tendencji do konfabulacji czy zmyślania. Jedna z dziewczynek wyznała, że za karę Karin P. nie dawała im jeść albo biła po głowie.
Sprawa wyszła na jaw przed rokiem. Karin P., dyrektorka rodzinnego domu dziecka w Jeleniej Górze, natychmiast została zawieszona w pełnieniu funkcji. Wychowanków od niej zabrano.
Jeleniogórzanka z zawodu jest dyplomowaną opiekunką dzieci. Zdaniem śledczych od samego początku znęcała się psychicznie i fizycznie nad nimi.

Kontrolowali i nic nie zauważyli
Nadzór nad rodzinnym domem dziecka pełnił Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy w Jeleniej Górze.
- Nie chcę sprawy komentować - mówi Żaneta Babul, dyrektorka ośrodka. Jak zaznacza, dla niej najważniejsze jest to, aby chronić dzieci, które dużo już przeżyły.
- Pracownicy ośrodka zawsze z dużą ostrożnością i uwagą obserwowali ten dom. Nie mieliśmy zastrzeżeń do jego pracy - mówi Ewa Oleniacz, z Wydziału Polityki Społecznej Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu.
W placówkach tego typu raz na pół roku odbywają się spotkania zespołów do okresowej oceny sytuacji dziecka. Prowadzone są pod okiem pracowników ośrodków adop-cyjnych. - Wówczas poruszane są problemy związane z wychowaniem dzieci - mówi Ewa Oleniacz.
Placówki są także kontrolowane. Sprawdzane są m.in. kwalifikacje prowadzących rodzinne domy dziecka oraz warunki, w jakich mieszkają podopieczni. Przepisy nie regulują jednak ilości kontroli w ciągu roku. - Robimy to w miarę naszych możliwości. Jeśli natkniemy się na nieprawidłowości, reagujemy natychmiast - zapewnia Ewa Oleniacz. Urzędniczka nie chce na wyrost przesądzać, w jakim zakresie Karin P. zawiniła. - Za wcześnie na to - mówi.

TRUDNO WYKRYĆ NIEPRAWIDŁOWOŚCI
- Bardzo trudno jest wykryć nieprawidłowości w rodzinnych domach dziecka bez pomocy osób postronnych. Wkraczanie w prywatność nie jest mile widziane. Dlatego staramy się znaleźć złoty środek. Zawsze, gdy mamy obawy, zasięgamy opinii szkoły. Staramy się, aby dzieci ucierpiały jak najmniej - mówi Ewa Oleniacz.

Słowo Polskie Gazeta Wrocławska