Trzech lekarzy stanie wkrótce przed sądem

To miała być wzorowo prowadzona ciąża. Mamą małego Mateusza zajmował się znany ginekolog i ordynator oddziału ginekologiczno - położniczego we Lwówku Śląskim. Choć mieszkała w Jeleniej Górze, właśnie dlatego zdecydowała się na poród w placówce odległej od stolicy Karkonoszy o 35 km. Liczyła na fachową opiekę.

Termin porodu wyliczono na koniec marca 2005 roku. Kobieta zgłosiła się do szpitala siedem dni później. Zauważyła, że ruchliwe zazwyczaj dziecko nie rusza się w jej brzuchu. Ordynatora nie było w pracy, wyjechał na urlop. Pacjentką zajęła się więc zastępująca go Jadwiga B. - lekarz ginekolog. Po wstępnym badaniu okazało się, że płód jest niedotleniony. Mimo tego, według prokuratury, lekarka zaniechała dalszych badań i wyszła do domu.

Kazano jej czekać
Pacjentka prosiła ją o wykonanie cesarskiego cięcia, ale Jadwiga B. miała oświadczyć, że Mateusz przyjdzie na świat w sposób naturalny, tak jak pierwsze dziecko kobiety.
Po wyjściu zastępcy ordynatora, opiekę nad ciężarną przejął asystent - Krzysztof S. Wykonał standardowe badanie USG, ale, jak twierdzą biegli, nie przeprowadził szczegółowych oględzin płodu. Kobiecie kazano czekać.
Decyzję o porodzie metodą cesarskiego cięcia podjął dopiero lekarz, który przeszedł na dyżur następnego dnia. Mateusz był w stanie krytycznym, miał porażenie mózgowe. Będzie kaleką do końca życia.
Według specjalistów powołanych przez prokuraturę, można było tego uniknąć, gdyby na cesarskie cięcie zdecydowano się wcześniej. Ich zdaniem dokumentacja medyczna w tym przypadku miała liczne braki.
Oskarżeni lekarze nie przyznają się do winy. Twierdzą, że kobieta nie skarżyła się na przebieg ciąży i nie prosiła o przyspieszenie porodu. Grozi im do 10 lat więzienia. Proces zacznie się wkrótce przed sądem we Lwówku Śląskim, gdzie trafił już akt oskarżenia.

Operacja nie pomogła
Zakończono także śledztwo w sprawie chirurga ze szpitala w Zgorzelcu. Adam G. stanie przed tamtejszym sądem. Zdaniem prokuratury, wykonując niegroźny zabieg diagnostyczny, zrobił swej pacjentce endoskopem dwie dziury w dwunastnicy. Choć wiedział o komplikacjach, nie zrobił nic. Kobietę zoperowano następnego dnia. Jej stan ciągle się pogarszał. Lekarze zdecydowali się więc na kolejną operację. Pacjentka zmarła po tym, jak rodzina zabrała ją ze szpitala i umieściła w wojskowej klinice we Wrocławiu. Oskarżony broni się, że sam nie mógł podjąć decyzji o natychmiastowej operacji, bo był asystentem ordynatora. Grozi mu pięć lat więzienia.

Słowo Polskie Gazeta Wrocławska