Przypadkowy bohater
Stanisław Wrzeszcz (55l.) pełnił wartę na autostradzie nieopodal Trzebienia. Pilnował maszyn budowlanych. - Zobaczyłem światła samochodu, który jechał po nieczynnym pasie z olbrzymią prędkością - mówi. - Auto uderzyło w koparkę i natychmiast się zapaliło. W środku siedział kierowca z połamanymi nogami - dodaje. Dzielny ochroniarz wyciągnął nieszczęśnika z wraku.
Pochodzący ze Śląska 40-letni mężczyzna - kierowca vw golfa przeżył cudem. Policja bada, jakim cudem znalazł się na remontowanym - wyłączonym z ruchu pasie autostrady. - Była noc - opowiada Stanisław Wrzeszcz. - Zobaczyłem światła i słyszałem jak koła walą o elementy nawierzchni. Wyskoczyłem z latarką i zacząłem świecić, ale kierowca nie zareagował. Potem był huk i płomienie - dodaje. VW golf uderzył w stojącą na poboczu koparkę należącą do firmy budującej autostradę. Auto natychmiast stanęło w płomieniach. Stanisław rzucił się na pomoc. Szyby w aucie były rozbite, dzięki temu ochroniarz otworzył drzwi. Wyjął rannego i odciągnął go w bezpieczne miejsce. - Był przytomny, ale miał połamane obie nogi - mówi Stanisław. - Mówił, że w samochodzie ma 2 tysiące euro, dokumenty i telefon, ale ja po nie wracałem. Wtedy w niebo zaczęły strzelać puszki z piwem i opony - dodaje. Ślązak wracał z Niemiec i spieszył się do domu. Lekarz, który przyjechał na miejsce twierdzi, że kierowca przeżył tylko dzięki szybkiej reakcji ochroniarza. - Mężczyzna przeżyje, ale będzie kaleką - mówi doktor Piotr Lenartowicz. - Ma zmiażdżone oba stawy skokowe. To są otwarte złamania, bardzo trudne w leczeniu. Doktor, który był na miejscu zdarzenia twierdzi, że do wypadku mogło dojść z powodu złego oznakowania robót drogowych. Ktoś mógł na przykład ukraść znaki. Stanisław jest zbulwersowany postawą innych kierowców, którzy mijali miejsce wypadku, ale żaden się nie zatrzymał. - Kompletna znieczulica - mówi bohater. - Nikt, absolutnie nikt się nie zatrzymał, nie zapytał, czy potrzebna pomoc, albo chociaż gaśnica, a płomienie miały kilka metrów wysokości - dodaje. Z postawy pracownika zadowolony jest dyrektor bolesławieckiego oddziału firmy Jarex. - Zawsze byłem z niego zadowolony, ale teraz udowodnił, że jest bohaterem godnym najwyższego zaufania i uznania - mówi Zbigniew Sobczak. - Z pewnością wynagrodzimy tę postawę. Stanisław Wrzeszcz nie powiedział o wypadku swojej żonie. - Musiałem zostać dłużej w pracy bo trwało liczenie strat i trochę mnie zrugała, że za późno wróciłem - mówi.
Gazeta Wojewódzka