Benedykt XVI w Polsce - obserwacje (cz.5)

Kraków żył pielgrzymką już od miesiąca. Wysprzątane ulice, powiewające flagi niemalże zdążyły spowszednieć. W pośpiechu kończono remont głównego rynku, by zdążyć przed przyjazdem Ojca Świętego. W mieście i na ulicach można było wyczuć atmosferę radosnego oczekiwania na święto, ludzie w miarę upływu czasu i zbliżania się dzisiejszej niedzieli stawali się odrobinę życzliwsi. W oknach pojawiły się zdjęcia i flagi papieskie. Nawet na blokach schowanych w głębi osiedli, niewidocznych dla turystów powiewały żółto białe flagi...
O czwartej rano pojawili się pierwsi pielgrzymi przybywający na Krakowskie Błonia. Na miejscu mogli zobaczyć tysiące młodych ludzi, którzy postanowili spędzić noc na czuwaniu oraz oczekiwaniu na poranną mszę sprawowaną przez Benedykta XVI. O godzinie ósmej rano Błonia były już pełne, zaś kolejni pielgrzymi napływali niczym rwąca rzeka wypełniając najbliższe ulice dookoła miejsca spotkania. Najbliższe ołtarza sektory zapełniły się w kilka minut, zaś około godziny dziewiątej ciężko było znaleźć miejsce nawet na ulicach przyległych do Błoń. Oficjalne dane mówią o blisko milionie wiernych, jednakże, jeżeli nie widziało się tych rzesz to może brzmieć jedynie jak statystyka. Od godziny ósmej wierni rozgrzewali gardła śpiewem, prowadzonym ze sceny przez księży. Idąc w stronę Błoń miałem pewne obawy co do podejścia ludzi do tego wydarzenia, bałem się, że dla ludzi to będzie po prostu kolejny piknik na świeżym powietrzu. Tak jednak nie było. Znalazłem się w sektorze D IV, jednym z najdalej położonych od ołtarza. Pomimo jednak tej odległości skupienie i modlitwa ludzi mnie otaczających wcale nie były mniejsze. Obok mnie oraz mojej dziewczyny leżeli wczorajsi pielgrzymi, którzy spędzili noc na gołej ziemi w oczekiwaniu na mszę świętą prowadzoną przez papieża. Przeważającą większość tworzyli ludzie młodzi, choć licznie przybyli starsi rodacy. O 9.30 rozpoczęła się uroczystość. Z przyjemnością mogę stwierdzić, że słowa ojca świętego były wysłuchiwane w skupieniu. Szczególnie słowa homilii, w której kilkakrotnie wspominany był poprzednik Benedykta XVI, co wywoływało burze oklasków. Wyciągając szyję można było dojrzeć niekończące się morze ludzkich głów, flag zarówno biało-czerwonych, papieskich jak i amerykańskich, ukraińskich czy holenderskich. Gdy papież mówił o tym, że Kraków Jana Pawła II jest również jego Krakowem, stawało się to niemal namacalne. Został on przyjęty z całą otwartością serc przez mieszkańców, szczególnie młodzież i studentów, wiernie przesiadujących pod oknem na Franciszkańskiej 3. W tym smutnym kraju, gdzie jeżeli nie dzieje się źle to dzieje się jeszcze gorzej choć przez te parę godzin mogłem czuć dumę z tego gdzie się urodziłem. Nieważne jak brzmią te słowa w umysłach czytających je ludzi, ale wracając z Błoń pomiędzy tysiącami innych wyznawców Chrystusa, innych ludzi wierzących i czujących podobnie jak ja czułem, że jeszcze drzemią w nas siły by budować bez nienawiści i wzajemnych oskarżeń. Być może to tylko chwilowy zryw podobny do tego w kwietniu zeszłego roku, ale choć przez chwilę Polacy mogli być znowu jednością. W twarzach można było zobaczyć blask, którego na próżno można szukać w tramwaju czy w kolejce w sklepie. Człowiek człowiekowi na te parę godzin stał się nie wilkiem, lecz bliźnim.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Fejdych, Kraków