W fabryce od kilku tygodni nie ma prądu

Zakłady lniarskie "Orzeł" w Mysłakowicach są na skraju upadłości. Sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. W fabryce od kilku tygodni nie ma prądu, więc produkcja stoi. 180 pracowników wciąż czeka na zaległe wynagrodzenia i na cud, który uratuje "Orła".

Ostatni raz z pracownikami "Orła" rozmawialiśmy przed Bożym Narodzeniem. Już wtedy nie mieli pieniędzy na zorganizowanie świąt. Teraz też nie będzie, ponoć obiecali wypłacić resztę zaległości za grudzień, ale skąd wezmą te pieniądze to ja nie wiem, ja mogę powiedzieć, kiedy będę je miała na koncie - mówi jedna z pracownic.

Zakład stoi. Na jego teren nie mogą w tej chwili wejść nawet pracownicy. Pozostaje im więc czekać na skwerze przed fabryką, gdzie codziennie toczą się zażarte dyskusje o przyszłości "Orła". Wśród pracowników coraz częściej pojawiają się głosy, że najlepszym wyjściem byłaby upadłość zakładu.

Jedno jest pewne: tak źle w "Orle" jeszcze nigdy nie było. Jak komuna jeszcze była, też było załamanie, ale przyszedł pan prezes Strychalczyk i wyciągnął zakład - mówią pracownice. O obecnym prezesie w Mysłakowicach nie usłyszy się już tak dobrej opinii.

Fabryką zarządza z Warszawy, a kontakt z nim, nawet dla związkowców, nierzadko bywa niemożliwy. Ci ciągle słyszą zaś tylko obietnice.

Pracownicy twierdzą, że zarząd jest zupełnie niekompetentny. Przykładem ma być chociażby wyburzenie należącej do "Orła" wykańczalni w Kowarach, tylko po to, by uniknąć zapłaty podatku.