Kowarskiemu posterunkowi straży pożarnej grozi likwidacja

Kowarskiemu posterunkowi straży pożarnej grozi likwidacja. Żeby strażacy w dalszym ciągu mogli tam stacjonować muszą się znaleźć pieniądze na dyżury - 160 tys. rocznie.

Dotychczas załoga opierała się w sporej części na poborowych, którzy odbywali tu służbę zastępczą - im nie trzeba było płacić. Po nowym roku odejdą, a kolejnego poboru już nie będzie.

Zamiast wojska, straż pożarna - taka możliwość odbycia służby zasadniczej istniała tylko w kilku miejscach w Polsce. Między innymi w Kowarach.

Posterunek w Kowarach istnieje od dwóch lat. Powstał dzięki współpracy straży z Jeleniej Góry i samorządu. Straż zapewniała wóz z kierowcą i dowódcę. O resztę ratowników musiał zadbać burmistrz. Poborowi byli rozwiązaniem idealnym, bo opłacał ich urząd pracy.

Teraz strażacy obawiają się, że posterunek bez poborowych nie przetrwa. A to może mieć poważne konsekwencje. Mieszkańcy Kowar i sąsiednich gmin byliby pozbawieni szybkiej reakcji straży pożarnej.

Do władz Karpacza a także Mysłakowic i Podgórzyna zwrócił się z prośbą o pomoc burmistrz Kowar Mirosław Górecki. Właśnie w tych gminach kowarscy strażacy gaszą pożary i powinno im zależeć na utrzymaniu ratowników.

Koszt dyżuru to ok. 140 zł, to jest koszt umowy zlecenia. To daje rocznie po 40 tys. zł od każdej z czterech gmin. W sumie - za 400 akcji gaśniczych w roku to i tak niewiele.

TVP