Rozmowa z Jakubem Frankiewiczem, piłkarzem Granicy Bogatynia
Granica Bogatynia rozczarowała jesienią swoich fanów, notując bardzo kiepską rundę, która kontrastowała z rudną wiosenną poprzedniego sezonu, gdzie bogatynianie pokazali, że potrafią grać w piłkę i pokonać każdego rywala w jeleniogórskiej klasie okręgowej. Duży udział w tych dobrych występach miał kapitan zespołu Jakub Frankiewicz, który nie ucieka też od odpowiedzialności za jesienne niepowodzenia zespołu.
Zanim przejdziemy do omawiania rundy jesiennej w waszym wykonaniu, wróćmy do wiosny poprzedniego sezonu. Zimą nie każdy postawiłby na utrzymanie Granicy w klasie okręgowej, a jednak zagraliście dobrą rundę i zasłużyliście na utrzymanie. Co sprawiło, że zespół regularnie zaczął gromadzić punkty?
JAKUB FRANKIEWICZ: - Myślę, że kluczowym momentem dzięki, któremu zaczęliśmy wreszcie punktować w tamtym sezonie było dołączenie do sztabu szkoleniowego trenera Ireneusza Słomiaka. Razem z trenerem Marcinem Kałmukiem stworzyli ciekawy duet łącząc doświadczenie trenerskie, charyzmę i dyscyplinę. Nie zabrakło też świeżego spojrzenia na piłkę i nowatorskich pomysłów. Ważnym czynnikiem był też dobrze przepracowany okres przygotowawczy całego zespołu, to zdecydowało, iż nasza gra się poprawiła i w konsekwencji utrzymaliśmy się w klasie okręgowej.
Wierzysz, że teraz uda się powtórzyć ten scenariusz, bo nie ukrywajmy sytuacja w tabeli nie wygląda różowo?
- Szczerze mówiąc wydaje mi się, że będzie to trudniejsze niż w poprzednim roku, zwłaszcza, że terminarz początku rundy rewanżowej jest ciężki. Mimo wszystko wierzę w zespół. Trenujemy ciężko, powróciło do nas kilku doświadczonych zawodników i liczę, że to jeszcze nie koniec wzmocnień w tym okienku transferowym. Będziemy walczyć o utrzymanie do ostatniej kolejki, bo Bogatynia zasługuje co najmniej na klasę okręgową.
Bilans spotkań 2-2-11 daje zaledwie osiem punktów, dlaczego jesienią tak słabo punktowaliście?
- Nałożyło się na to wiele czynników. Myślę, że szczególnie zawiodła głowa i mental całego zespołu, ponieważ kadra i frekwencja na treningach praktycznie się nie zmieniły względem poprzedniego sezonu. Niestety podczas meczów często zdarzało się, że po stracie pierwszej bramki spotkanie właściwie się rozstrzygało, a my nie podejmowaliśmy walki.
Początek ligi szybko sprowadził was na ziemię, w meczach z Apisem Jędrzychowice i Chrobrym Nowogrodziec straciliście dwanaście goli, sami zaś nie potrafiliście zdobyć nawet jednej bramki. Te wyniki są adekwatne do tego co działo się wtedy na murawie?
- Tak, wyniki były sprawiedliwe, a zespoły z Jędrzychowic i Nowogrodźca były od nas o klasę lepsze. W moim odczuciu nie było nawet szans na urwaniu punkty w obu wspomnianych grach. Indywidualne umiejętności piłkarzy z tych klubów pozwoliłyby bez problemu utrzymać się im w Koleje Dolnośląskie IV lidze, tak sobie o tym myślę. Podsumowują, byli od nas po prostu lepsi.
Później trzy kolejne porażki, choć wyniki z Nysą Zgorzelec i Pogonią Świerzawa sugerują, że w Bogatyni podjęliście z nimi walkę. Można było w tych grach zapunktować?
- Zdecydowanie spotkania na styku, szczególnie mecz z Nysą. Były to na tyle szalone mecze, że mogły się równie dobrze skończyć zgarnięciem przez nas trzech punktów, jak i remisem. Mecz z Nysą nie był najwyższych lotów - obie drużyny grały przeciętnie. Mimo, że to derby, to moim zdaniem nie było to piłkarsko ciekawe widowisko dla kibiców. Szkoda, że w żadnej z tych gier nie wywalczyliśmy choćby punktu. Liczę, że w rundzie wiosennej przy wieziemy z tych wyjazdów po trzy punkty.
Po dziewięciu kolejkach mieliście jeden punkt za remis z Twardym Świętoszów. Jak taka seria wpłynęła na zespół, pewnie atmosfera i frekwencja na treningach oklapła?
- Faktycznie atmosfera się pogorszyła, niestety... Nie było nikomu do śmiechu, a frekwencja na treningach zmniejszyła się bardziej ze względu na większe lub mniejsze urazy naszych zawodników. Już przed startem sezonu 2024/2025 kadra nie była zbyt szeroka. Każdy czuł po sobie, że zawodzi i miał świadomość, iż nie gramy na miarę swoich możliwości.
Dwa zwycięstwa z Gryfem Gryfów Śląski i KS Łomnica dały nadzieję na udaną końcówkę, choć nie ukrywajmy, że terminarz w tej części sezonu was nie rozpieścił. Punkt w Jeżowie Sudeckim był ostatnim jaki zdobyliście jesienią. Niewiele brakowało do urwania oczka Włókniarzowi Leśna, ale skończyło się porażką 4:5. Mimo zerowego konta punktowego to był najlepszy mecz Granicy w rundzie?
- Tak, wydaje mi się, że mecz z Leśną był póki co najlepszy w naszym wykonaniu i na pewno najciekawszy pod względem widowiska dla kibiców oglądających nas w Bogatyni. Szkoda, że tak późno zaczęliśmy punktować i łapać wiatr w żagle, bo wydaje mi się, że nasza gra się znacznie poprawiła.
Jak oceniasz rundę pod kątem swojej osoby, notowałeś udane występy, czy mogło być lepiej?
- Mimo kilku strzelonych bramek zawodziłem tak samo jak cały zespół. Nie jestem z siebie zadowolony. Liczę, że moja forma, jak i całej drużyny znacznie się poprawi. Trener eksperymentował, wystawiał mnie na pozycji napastnika. Liczyliśmy, iż w ten sposób uda nam się zdobywać ważne punkty w ważnych meczach. Osobiście uważam ten plan za nietrafiony, ponieważ niewiele to dało, a ja znacznie lepiej się czuję jak gram na swojej pozycji docelowej, czyli na środku obrony.
Realizujesz się też jako trener rezerw B-klasowej Granicy. Trenowanie drużyn to coś o czym myślałeś od dłuższego czas i pomysł na przyszłość?
- To przyszło dosyć naturalnie. Cieszę się, że podjąłem się tej funkcji, bo sprawia mi to dużo radości i satysfakcji. Obecnie zespół, który składa się w większości z bardzo młodych piłkarzy spisuje się na tyle dobrze, by zajmować pierwsze miejsce w swojej grupie jeleniogórskiej B klasy. Nie ograniczam się w tej dziedzinie, pytałeś o przyszłość, więc powiem, że jestem w stałym kontakcie z pewnym niemieckim klubem - szlifuję język i mam nadzieję, że w niedalekim czasie przejmę jakąś grupę młodzieżową po drugiej stronie Nysy Łużyckiej.
Wróćmy trochę do przeszłości, w sumie niedalekiej, bo jeszcze kilka lat temu grałeś w młodzieżowych grupach Śląska Wrocław i Górniku II Zabrze. Na co wtedy liczyłeś i jak wspominasz ten czas?
- Zawsze jak wspominam ten okres jestem z tego bardzo dumny. W krótkim czasie z peryferii piłkarskich w Bogatyni trafiłem do jednych z najlepszych akademii piłkarskich w Polsce. Było to dla mnie duże przeżycie, a także lekcja życia i samodzielności. Wiele przyjaźni z tamtego czasu mam do dzisiaj i nie żałuję, że odważyłem się wyjechać w wieku licealnym do Wrocławia, a później do Zabrza. Od dziecka chciałem związać swoje życie z piłką nożną i chciałem grać jak najwyżej. Spotkałem na tej drodze świetnych trenerów, co wiele mi dało zarówno na boisku, jak i w życiu.
Na Dolny Śląsk wróciłeś do Karkonoszy Jelenia Góra, później była Polonia Stal Świdnica. O ile dobrze pamiętam, to pod Śnieżką trafiłeś chyba na początek pandemii, więc choćby z tego powodu nie wszystko ułożyło się jak chciałeś?
- Czas spędzony w Karkonoszach wspominam bardzo dobrze. Uważam, że był to dla mnie udany okres. Po roku, kiedy skończyło się wypożyczenie z Górnika Zabrze do KSK podjąłem decyzję, że spróbuję swoich sił w III lidze w zespole Polonii-Stali Świdnica. Popełniłem błąd za szybko opuszczając Jelenią Górę, bo była opcja pozostania. W tamtym momencie dalsze występy w Karkonoszach byłyby najlepszą decyzją.
Później można powiedzieć zakotwiczyłeś już w okolicach rodzinnego domu, twoje przygody z Apisem i FSV Oderwitz były dosyć krótkie. Nie chciałeś kontynuować gry w Niemczech?
- W czasie pandemii niższe ligi przestały grać, wróciłem do domu i zacząłem pracować, dlatego też zakotwiczyłem w Apisie Jędrzychowice. Dobrze wspominam ten czas, ale ze względu na to, iż Apis niewiele trenował - a ja liczyłem na większą częstotliwość zajęć, postanowiłem odejść do FSV Oderwitz, gdzie była mała polska kolonia, m.in. Więckiewicz, Grittner, czy Fularz, a trenerem był Ireneusz Słomiak.
Granica ma w swojej historii nawet grę w III lidze, a XXI wieku miała okresy, gdy była mocną ekipą IV ligi. Co się musi wydarzyć, aby Jakub Frankiewicz z kolegami zagrał na tym poziomie w Bogatyni?
- Oj, bardzo wiele musiałoby się wydarzyć. Jak wszyscy dobrze wiemy pieniądze są jednym z najważniejszych czynników, nawet jeśli myśli się tylko IV lidze. Trzeba ściągnąć dobrych zawodników gwarantujących odpowiedni poziom i zaproponować im adekwatne wynagrodzenie. W mojej głowie pojawiają się dwa scenariusze, które mogłyby to spowodować - w pierwszym z nich jest burmistrz rozumiejący popularność piłki nożnej w Polsce, mający świadomość, że taki klub byłby wizytówką gminy. Mam świadomość, że klub rzadko przynosi dochody, raczej wymaga non stop inwestycji, więc angażując się w taką działalność trzeba zauważyć w dłuższej perspektywie inne wartości. Drugi scenariusz to przejęcie klubu przez prywatnego inwestora i zarazem pasjonata futbolu, któremu będzie leżało na sercu dobro Granicy. Jednak to już trochę wchodzimy do krainy fantasy... (śmiech)
rozmawiał Piotr Kuban