Rozmowa z Pawłem Słoneckim, trenerem Bielawianki Bielawa
Paweł Słonecki to jeden z ambitnych i zdolnych trenerów młodego pokolenia. Po raz pierwszy prowadzi samodzielnie drużynę w seniorskiego piłce, od razu na poziomie IV ligi. Łączy to zajęcie ze szkoleniem młodzieży w Bielawiance Bielawa i DZPN. Ma wiele ciekawych przemyśleń na temat dolnośląskiego futbolu o czym przekonuje ta rozmowa.
Zanim zaczniemy podsumowywać rundę jesienną muszę wrócić do barażu o awans do Koleje Dolnośląskie IV ligi. Powiedz szczerze, kwadrans przed końcem wierzyłeś, że zdołacie przechylić ten mecz na swoją stronę? Przypomnę, że Zenit Międzybórz prowadził w tym momencie 3:0.
PAWEŁ SŁONECKI: - Zacznę od tego, że osobiście na boisku zawsze walczę do końca i nie boję się brać na siebie odpowiedzialności. Myślę, że wiara w pozytywny scenariusz była w tym momencie kluczowa. Napędzały nas stwarzane sytuacje, niestety długo nic nie chciało wpaść. W momencie kiedy strzeliliśmy bramkę dostaliśmy wiatru w żagle i śmiało mogę powiedzieć, iż dominowaliśmy na boisku. My nie mieliśmy nic do stracenia, a w szeregi rywala w tym momencie wkradło się dużo nerwowości i niepokoju. Nie wiem co w tym momencie działo się w głowach przeciwników, ale czułem, że skupili się przede wszystkim na obronie wyniku, zapominając przy tym o grze w piłkę.
Kibice Bielawianki opuścili obiekt w Międzyborzu przy wyniku 3:0 dla gospodarzy. Jak się wtedy czuliście?
- Trzeba na wstępie wyjaśnić jedną kwestię - nie wyszli ze względu na wynik. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale mówiąc krótko przez prowokację kibiców gospodarzy - lepiej było, żeby wcześniej opuścili stadion. Natomiast wiem, iż cały czas śledzili mecz oglądając transmisję i byli w kontakcie z "naszymi ludźmi", którzy wciąż byli obecni na trybunach. Przyznam, że z mojej perspektywy nie miało to znaczenia, ponieważ byłem mocno skupiony na meczu i jednym celu - zwyciężyć. Z barażami jest podobnie jak z finałami - takich meczów się nie gra, tylko wygrywa. Pamiętam też, że jak kibice wychodzili to śpiewali "Gramy do końca, hej BKS, gramy do końca!", więc graliśmy do końca i wygraliśmy! (śmiech)
Powrót z tego meczu i powitanie w Bielawie musiały się odbyć w szampańskich nastrojach?
- Myślę, że każdy, kto choć chwilę mógł poczuć atmosferę piłkarskiej szatni, bez problemu może sobie wyobrazić nasz powrót. No i jak dodamy do tego okoliczności wywalczenia tego awansu, to sprawa jest chyba jasna. Powiem tak, osobiście byłem w takiej euforii, że jeszcze w Międzyborzu zamówiłem na stacji jedzenie, zapłaciłem i po prostu o nim zapomniałem... Także tak, nastroje były iście szampańskie. No i takich chwil, jak zapewnili nam nasi kibice (ci sami, którzy wcześniej opuścili stadion) nigdy się nie zapomina. Mimo późnej godziny powrotu, powitali nas pod stadionem wielką fetą i później jeszcze długo świętowaliśmy wspólnie ten sukces.
Świętowanie szybko zmieniło się w spore wyzwanie. Zastąpiłeś trenera Zbigniewa Soczewskiego, który przejął Słowianina Wolibórz i musiałeś się zmierzyć z prowadzeniem drużyny w IV lidze. Sądziłeś, że będzie tak ciężko?
- Wszyscy w klubie zdawaliśmy sobie sprawę, że przy awansie czeka nas dużo pracy. Moim zdaniem awans był nam potrzebny, ponieważ w okolicy 30 km mamy sześć klubów występujących na poziomie IV ligi, każdy z dużo większym budżetem niż nasz. W przypadku braku awansu jestem pewien, że nastąpiłaby rozbiórka naszej drużyny przez okoliczne kluby. Awans też miał duże znacznie, jeśli chodzi o szkolenie młodzieży. Jeżeli jesteś klubem IV ligi masz możliwość utrzymania wyróżniających się juniorów i ich promocję na tym szczeblu.
- Jeśli chodzi o moją osobę byłem pewny, iż sobie poradzimy na poziomie IV ligi. Niestety sezon się jeszcze nie rozpoczął, a my już mieliśmy problemy kadrowe. Z drużyny, która zrobiła awans nagle wypadło sześciu zawodników z pierwszej jedenastki i moja wizja drużyny pod kątem personalnym legła w gruzach. Przygotowania w okresie letnim są bardzo krótkie, a my dodatkowo kończyliśmy rozgrywki później grając dodatkowo mecz barażowy. Ciężko też rozmawia się z zawodnikami wcześniej, jeżeli nie wiesz na jakim poziomie będziesz występował. Więc czasu na odpowiednie przygotowanie się do sezonu było naprawdę bardzo mało.
Po czterech porażkach z rzędu przyszedł mecz w Grębociach ze Spartą, wielu kibiców na Dolnym Śląsku uważało was za faworyta tego spotkania, co poszło nie tak?
- Tak, jechaliśmy tam po zwycięstwo i do przerwy wszystko układało się po naszej myśli -prowadziliśmy 2:0. Po zmianie stron mieliśmy sytuacje do zamknięcia meczu, niestety nie strzeliliśmy i dostaliśmy bramkę kontaktową z rzutu karnego. Po chwili było już 2:2. Brakło nam doświadczenia. Ruszyliśmy do ataku, bo chcieliśmy wygrać ten mecz, ale niestety zapomnieliśmy o tyłach i nadzialiśmy się na kontrę. Ostatecznie przegraliśmy 2:3.
Tydzień później ograliście w Bielawie mysłakowickiego Orła 3:0. Wynik sugeruje pewną wygraną, tak było?
- Patrząc na sam wynik można tak powiedzieć. Zagłębiając się w szczegóły spotkania, trzeba przyznać, że mecz ułożył się na naszą korzyść. Zespół Orła szybo otrzymał czerwoną kartkę, po przerwie drugą i graliśmy w przewadze dwóch zawodników. Ale byłem zadowolony z tego meczu, bo graliśmy mądrze. Dobra organizacja całego zespołu w grze obronnej pozwoliła nam nie stracić bramki, a w ataku strzeliliśmy trzy.
Pewnie nie sądziłeś w tym momencie, że będzie to ostatnie zwycięstwo Bielawianki w rundzie jesiennej?
- Dokładnie, byłem przekonany, że ten wynik nas nakręci i będzie punktem zwrotnym. Tym bardziej, że po kontuzjach zaczęli wracać doświadczeni zawodnicy, a młodzi, stawiający pierwsze kroki w piłce seniorskiej zaczęli progresować. Mimo słabego początku, wciąż mieliśmy też dobry mental i pomysł na to, co ma wydarzyć się dalej.
Po wysokiej porażce w Złotoryi przyszedł mecz z Polonią-Stalą Świdnica. Emocji w nim nie brakowało, fajna próba charakteru dla drużyny, a kibice mogli się poczuć prawie jak podczas barażu. To był najlepszy wasz mecz jesienią?
- Mecz z Polonią należał do tych z gatunku o "sześć" punktów. Świdnica przyjechała z nową miotłą w postaci trenera Markowskiego. Widowisko dla kibiców bardzo emocjonujące: dużo zwrotów akcji, bramek i mały happy end dla nas, bo to my strzeliliśmy bramkę w 93 minucie na 4:4. Czy był to mecz najlepszy w naszym wykonaniu? Osobiście uważam, że nie. Słabo zagraliśmy w defensywie i straciliśmy bramki po naszych prostych błędach.
W takim razie z jakiego występu byłeś najbardziej zadowolony?
- Ciężko wybrać taki mecz, ponieważ w większości spotkań mieliśmy zarówno dobre momenty, jak i niestety te słabsze. Uważam, że w meczu z Lechią Dzierżoniów i Piastem Nowa Ruda, poza niektórymi sytuacjami, realizowaliśmy założenia i brakło kropki nad "i" w postaci strzelenia zwycięskiej bramki.
Najbardziej szkoda straconych punktów po jakim meczu? Pomińmy ten ze Spartą, o którym już rozmawialiśmy.
- Straconych punktów szkoda wszystkich. Teraz można gdybać i mówić tu lub tam można było wygrać, tutaj zremisować. Na końcu zawsze wszystko weryfikuje boisko i tabela.
Na wiosnę szykujecie się bez presji, czy będzie montowanie składu i walka o utrzymanie za wszelką cenę?
- Tak jak już mówiłem, budżet naszego klubu nie jest z gumy i nasza wizja budowania oraz funkcjonowania drużyny jest jasna. Bielawianka ma być klubem dla miejscowych zawodników związanych z regionem, którzy będą się utożsamiali z lokalną społecznością. Nie zmienia to faktu, że jesteśmy ambitnymi ludźmi i chcemy dobrze przepracować okres zimowy, w każdym meczu grać o zwycięstwo i zobaczymy na koniec sezonu jak będzie wyglądała tabela.
Kibicujesz Zbigniewowi Soczewskiemu w walce o awans do Betclic III ligi? Od razu spytam czy spodziewałeś się, że woliborzanie tak dobrze zaprezentują się jesienią?
- Nikomu z zawodników Słowianina nie można odebrać umiejętności i w sumie też doświadczenia boiskowego, bo większość chłopaków ma za sobą udane historie w innych barwach, również w wyższych ligach. Władze klubu dysponują wysokim budżetem, więc jest im łatwiej pozyskać zawodników i właśnie zbudować taki zespół, jak teraz widzimy. Jeżeli chodzi o kibicowanie trenerowi Soczewskiemu, to obecnie skupiam się przede wszystkim na wyniku swojej drużyny i swoich zadaniach. Na boiskach IV-ligowych spotykam się z wieloma osobami, które znam, lubię i szanuję i każdej z nich życzę powodzenia i osiągnięcia jak najlepszego wyniku.
Pracujesz również w DZPN, gdzie zajmujesz się szkoleniem młodzieży. Ostatnio głośno o tej instytucji, bo prezes Andrzej Padewski zapowiedział, że nie będzie ponownie kandydował na zajmowane obecnie stanowisko. Byłeś zaskoczony jego decyzją?
- Myślę, że nie. Obserwuję od pewnego czasu współpracę prezesa Padewskiego z Łukaszem Czajkowskim i innymi młodymi działaczami oraz trenerami, więc byłem pewny, że prędzej czy później taka zmiana pokoleniowa nadejdzie. Prezes Padewski to bardzo inteligentny i rozsądny człowiek, więc oprócz tego, że jego decyzja mnie nie zaskoczyła, to jestem niemal pewny, że ma już na siebie konkretny pomysł i wie co chce robić dalej.
Zarekomendował wiceprezesa Łukasza Czajkowskiego na nowego sternika, jesteś za tą kandydaturą?
- Tak, jestem w stu procentach przekonany, że Łukasz jest zarówno odpowiednią osobą do przejęcia sterów, jak i przede wszystkim jest na to w pełni gotowy. Jeszcze zanim zacząłem współpracę z DZPN miałem wiele okazji, żeby z nim rozmawiać, wymieniać doświadczenia i dzielić się opiniami na temat współczesnej piłki nożnej i uważam, iż jest bardzo profesjonalny w tym co robi, ma też pomysł na rozwój dolnośląskiej piłki. Doceniam również jego doświadczenie w zarządzaniu, które pozwala mu szerzej spojrzeć na problemy i wyzwania stojące przed lokalnymi klubami.
Ty, młody trener pracujący zarówno w dorosłej jak i młodzieżowej piłce na pewno masz swoje oczekiwania, a może nawet marzenia jak miałby wyglądać dolnośląski futbol pod nowym zarządem. Podzielisz się swoją wizją?
- Myślę, że DZPN od dłuższego już czasu prężnie się rozwija i robi wszystko, aby piłka nożna była dostępna dla wszystkich, zarówno dzieci i młodzieży, jak i dorosłych sympatyków tej dyscypliny. Władze związku nie tylko stwarzają warunki, ale również motywują do tworzenia jak największej liczby klubów i drużyn. Myślę, że zaopiekowani są również trenerzy, którym zapewnia się wiele szkoleń i konferencji.
- Jeśli chodzi o moją wizję, to od pewnego czasu głośno mówię o tym, że w szkoleniu dzieci i młodzieży, zwłaszcza w mniejszych klubach, nie chodzi o to, aby wyłonić kolejnego Zielińskiego czy Lewandowskiego. Oczywiście, każdy trener jest dumny, kiedy widzi rozwój swojego wychowanka i jego kolejne sukcesy w karierze piłkarskiej, jednak ja osobiście chciałbym, by trenerzy myśleli przede wszystkim o tym, żeby ich zawodnicy, którzy zakochują się w piłce nożnej w wieku sześciu - ośmiu lat tkwili w tym uczuciu jak najdłużej. Niech piłka nożna będzie ich pasją bez względu na to, jak zmieni się ich dziecięce, a później młodzieńcze i dorosłe życie. Oby swój lokalny klub zawsze mieli w sercu i utożsamiali się z lokalną społecznością oraz szanowali rodzime barwy, nawet po ich zmianie. Chciałbym też, żeby młody zawodnik otrzymał od trenera opiekę, bez względu na to, jaki poziom umiejętności prezentuje. Chodzi o to, by myśleć o tym, iż kiedyś będą potrzebni chłopcy, którzy dany klub będą reprezentować w piłce seniorskiej, właśnie na poziomie niższych lig. Więc nie tylko parcie na wynik, ale dbałość o poczucie przynależności do drużyny i chęć pozostania w sporcie jak najdłużej. Myślę, że moja wizja łączy się z tym, co zapowiada Łukasz Czajkowski w kontekście współpracy DZPN ze szkołami i lokalnymi klubami.
rozmawiał Piotr Kuban
Tomasz Żukiewicz
Leszek Wrotniewski
Konrad Rydzewski
Rafał Piotr Szymański
Kazimierz Piotrowski
Hubert Papaj
Wojciech Leszczyk
Maciej Lercher
Paweł Kucharski
Oliwer Kubicki
Jacek Jakubiec
Paweł Gluza
Wojciech Chadży