Rozmowa z Oskarem Gizińskim, zawodnikiem Orła Mysłakowice

Oskar Giziński to jeden z bardzo wielu zawodników Karkonoszy Jelenia Góra w kadrze Orła Mysłakowice, który po udanej rundzie wiosennej świętował pierwszy awans w historii klubu do IV ligi. Pozyskany zimą piłkarz był jednym z "asów" w talii trenera Roberta Bubnowicza. Grał w każdym meczu, strzelał, asystował i wydatnie przyczynił się do sukcesu mysłakowiczan.

Orzeł Mysłakowice po raz pierwszy zagra w IV lidze dolnośląskiej. Jak duży udział w tym sukcesie miał Oskar Giziński, bo chyba po to sprowadzono ciebie zimą z Piasta Nowa Ruda, abyś pomógł wywalczyć ten awans?

OSKAR GIZIŃSKI: - Od samego początku kiedy rozpocząłem rozmowy na temat przenosin do Mysłakowic cel był jasny i niezmienny - awans do IV ligi. Jak się okazało zrealizowaliśmy go i jestem z tego powodu niezmiernie szczęśliwy, ponieważ lubię podchodzić do rozgrywek z jasnym celem i lubię wiedzieć o co gram. Jeśli chodzi o mój udział, to nie mnie go oceniać. Mogą to zrobić trenerzy, koledzy z drużyny oraz kibice, którzy przez całą rundę mocno nas wspierali. Ze swojej strony mogę jedynie powiedzieć, że moja postawa w trakcie rundy zadowalała mnie prawie tak samo jak wynik, który osiągnęła drużyna. Prawie, bowiem zawsze jest miejsce, aby było jeszcze lepiej. (śmiech)

Rundę rozpoczęliście od lekkiego falstartu, bo w meczach z Lotnikiem Jeżów Sudecki i Apisem Jędrzychowice zdobyliście tylko jeden punkt. Prawdą jest, że w bezpośrednich meczach pierwszej trójki nie zdołaliście wygrać żadnego ze spotkań, zarówno jesienią jak i wiosną. To pewien niedosyt, czy bez znaczenia?

- Niedosyt po rewanżowych spotkaniach z Lotnikiem i Apisem był bardzo duży, ponieważ w obu meczach byliśmy stroną dominującą. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Dobrze wiemy, iż piłka nożna jest grą, w której nie zawszy wygrywa zespół posiadający optyczną przewagę. Patrząc jednak przez pryzmat całego sezonu, wyniki tych spotkań nie miały większego znaczenia, bo udało nam się osiągnąć zamierzony cel.

Porażka w Bogatyni miała prawo już zasiać lekki niepokój wśród waszych fanów, o to czy będziecie w stanie znaleźć się na miejscu barażowym? Byłeś spokojny, że koniec końców wszystko potoczy się po waszej myśli?

- Niespodziewana porażka z Granicą była punktem zwrotnym dla przebiegu rundy wiosennej w naszym wykonaniu. Po meczu powiedzieliśmy sobie wprost, że jeśli chcemy osiągnąć to na czym nam wszystkim zależy, nie może być więcej wpadek i musimy już wygrać wszystkie mecze do końca sezonu. Zespół na kolejne pojedynki wychodził bardzo zdeterminowany i głodny zwycięstw, co przyniosło świetny efekt w postaci dziewięciu wygranych z rzędu.

Faktycznie wzięliście się w garść o czym przekonuje wspomniana zwycięska seria. Spektakularny był zwłaszcza mecz z Chrobrym Nowogrodziec, gdzie grając w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Marcina Morawskiego zdołaliście odwrócić wynik z 0:2 na 3:2. To chyba ostatecznie zbudowało zespół?

- To prawda, mecz z Chrobrym był prawdziwym piłkarskim rollercoasterem. Od początku nie układał się po naszej myśli, a po bardzo słabej pierwszej połowie schodziliśmy do szatni przy wyniku 0:1. Tam odbyła się męska rozmowa, a mimo to po kilku minutach tracimy drugiego gola. Wydawało się, że gorzej być nie mogło, a jednak po fatalnej decyzji sędziego Marcin Morawski zobaczył drugą żółtą kartkę i musieliśmy sobie radzić w osłabieniu. Przysięgam, że pierwszy raz spotkałem się z sytuację, gdy faulowany zawodnik jest karany kartką, do tego drugą, która powoduje wykluczenie. Po tym wydarzeniu dało się zauważyć w naszych szeregach pozytywną złość oraz chęć udowodnienia, iż nawet w takiej sytuacji nie damy sobie podciąć skrzydeł. Mimo braku jednego zawodnika osiągnęliśmy ogromną przewagę, odrobiliśmy straty, by ostatecznie wygrać 3:2. Ten mecz dał nam dużo pewności siebie, a atmosfera w drużynie rosła z dnia na dzień.

Zwycięzca klasy okręgowej Apis Jędrzychowice swoją decyzją o rezygnacji z gry w IV lidze sprawił, że już w Węglińcu to wy mogliście świętować awans. Cieszyłeś się, czy miałeś ochotę zagrać mecz barażowy?

- Byłem szczęśliwy jak dowiedziałem się o decyzji Apisu. Oczywiście nie dlatego, że bałem się gry w barażu. Po prostu uznałem, że można cel osiągnąć szybciej, bez konieczności rozgrywania dodatkowych spotkań, to dlaczego z tego nie skorzystać. Sądzę, iż każdy brałby takie rozwiązanie w ciemno. Śledząc na bieżąco wyniki zmagań w IV lidze pojawił mi się w głowie nawet taki scenariusz, iż moglibyśmy się spotkać w barażu z moim byłym klubem Piastem Nowa Ruda. Zapewne byłoby to dla mnie ciekawe doświadczenie. Ostatecznie awansowaliśmy bezpośrednio, a Piast również uniknął barażu.

Odkładając na bok fakt, że na decyzji Apisu skorzystał twój klub, to podoba ci się podejście do tego zagadnienia ludzi z Jędrzychowi? Może uważasz, że to rozsądna decyzja w realiach tego klubu?

- Tak jak mówiłem, będąc zawodnikiem Orła jestem zadowolony z tej decyzji. Jeśli chodzi o inny aspekt to ciężko mi komentować ich działania, ponieważ nie znam wszystkich okoliczności, m.in. organizacyjnych z jakimi zmaga się ten klub. Jestem przekonany, że swój ruch głęboko przemyśleli i ja osobiście ich stanowisko w pełni szanuję.

W przyszłym sezonie nadal będziesz zawodnikiem Orła?

- Ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła, ale myślę, że jest to kwestia najbliższych dni.

Po zmianie trenera w Karkonoszach, pomagałeś nowemu trenerowi Zbigniewowi Smółce jako jeden z asystentów, brałeś też aktywnie udział w treningach. Powrót na Złotniczą 12 w roli zawodnika - bierzesz jeszcze pod uwagę taki scenariusz?

- Okres, w którym miałem przyjemność brać udział w treningach pierwszej drużyny pod okiem trenera Zbigniewa Smółki był dla mnie mega owocnym doświadczeniem. Pomimo roli asystenta faktycznie kilka razy wziąłem aktywny udział w zajęciach, aby uzupełnić liczebność zawodników podczas ćwiczeń. Momentami przypomniały mi się czasy, gdy biegałem przy Złotniczej jako zawodnik Karkonoszy i są to dla mnie bardzo miłe wspomnienia. Mówić pół żartem, to idąc na każdy z tych treningów zabierałem ze sobą "korki" licząc na to, że podczas treningu liczba piłkarzy będzie nieparzysta i będę mógł wskoczyć do gry. Natomiast jeśli chodzi o powrót na Złotniczą w roli zawodnika, to nigdy nie wykluczam takiego scenariusza. Mam do Karkonoszy duży sentyment i byłoby to dla mnie fajne przeżycie móc w przyszłości ponownie założyć koszulkę KSK.

Masz żal do trenerów Ołeksandra Szeweluchina i Jacka Kołodziejczyka, że na dobrą sprawę nie dostałeś szansy na sprawdzenie się w III lidze w ich drużynach?

- Żal to może zbyt duże słowo, lecz na pewno w mojej głowie po tym okresie został duży niedosyt. W rozgrywkach IV ligi, po których awansowaliśmy do III ligi, można powiedzieć, że grałem wszystko "od deski do deski" i czułem, iż w bardzo dużym stopniu przyczyniłem się do tego awansu. Na moje nieszczęście przydarzyła mi się kontuzja w pierwszej połowie meczu barażowego w Dzierżoniowie. Niestety uraz ten wykluczył mnie z udziału w spotkaniu rewanżowym. Byłem bardzo zły i smutny z tego powodu, bo nie mogłem pomóc kolegom na boisku. Po wygranych barażach smutek od razu przeminął i miałem już przed oczami perspektywę wyleczonej kontuzji i co za tym idzie gry na III-ligowych boiskach. W mojej opinii ta kontuzja była momentem, który zmienił moją sytuację w klubie o 180 stopni. Znajdowały się osoby, które zarzucały mi udawanie urazu oraz tego, że nie zależało mi na sukcesie klubu, co było i nadal jest dla mnie niedorzeczne. Tak jak mówię, już na starcie sezonu byłem na skreślonej pozycji i nadal, gdy o tym pomyślę, to mam przykre wspomnienia.

25 lat to optymalny wiek dla piłkarze, być może wszystko co najlepsze w futbolu dopiero przed tobą?

- Życie pisze różne scenariusze, za kilka dni czekają mnie 26 urodziny, więc można powiedzieć, że jeszcze trochę czasu na piłkarską przygodę mi pozostało. Futbol od zawsze był dla mnie największą pasją, tak jest do dzisiaj i na pewno tak pozostanie. Warto mieć marzenia, bo może kiedyś się spełnią. Póki co jestem zadowolony z tego gdzie jestem i cieszę się każdym meczem oraz treningiem.

Jak wspominasz pobyt w Piaście Nowa Ruda? Pytam o stronę sportową o inne jeszcze zapytam.

- Pobyt w Piaście był dla mnie dużym doświadczeniem, a te półtora sezonu wspominam bardzo dobrze. Poznałem tam wielu wspaniałych ludzi i z częścią z nich nadal utrzymuję kontakt. Pod kątem czysto sportowym śmiem twierdzić, że byliśmy największą niespodzianką ubiegłego sezonu, gdzie przypomnę po nim doszło do reorganizacji rozgrywek. Wszyscy spisywali nas na straty i pewny spadek, a my udowodniliśmy, że wielu ludzi się myliło. Runda jesienna właśnie zakończonego sezonu też była dobra, a nawet lepsza w naszym wykonaniu niż poprzedni sezon. Stworzyliśmy świetny team na boisku oraz poza nim. Trenera Jacka Fojnę, kierownika Maćka Rogowskiego oraz każdego z zawodników zapamiętam na zawsze i z tego miejsca pozdrawiam ich oraz bardzo serdecznie im dziękuję za wspólnie spędzone półtora roku. Dużej części z tych osób tak jak mnie nie ma już w Nowej Rudzie, ale mimo to bardzo mocno trzymam kciuki za chłopaków z Piasta. Być może spotkamy się w nowym sezonie.

Dojazdy z Jeleniej Góry do Nowej Rudy, to było niezłe wyzwanie, jak sobie z tym radziłeś?

- Zdecydowanie to było duże wyzwanie, od wyjścia z domu do powrotu, każdy trening zajmował mi plus minus sześć godzin. Najczęściej ok. godz. 15:00 wsiadałem w pociąg jadący przez Boguszów Gorce, a tam razem z resztą ekipy wsiadaliśmy w auto i jechaliśmy do Nowej Rudy. Później powrót w to samo miejsce, pociąg do Jeleniej Góry i tak cztery - pięć razy w tygodniu. Niestety dość często pociągi miały opóźnienia i zdarzało się, że do domu wracałem grupo po 23:00. Zaznaczę, że frekwencję na treningach miałem blisko stuprocentową. Jeśli opuściłem to tylko z powodów zawodowych. Większość osób, którym opowiadałem o swoich wyprawach łapało się za głowy. Pomimo wielu wyrzeczeń nie żałuję i finalnie jestem bardzo zadowolony z okresu spędzonego w Piaście.

Piast rozliczył się z tobą?

- Jeżeli chodzi o kwestie finansowe to Piast bez zarzutów wywiązuje się z naszych wspólnych ustaleń i jesteśmy na ostatniej prostej, aby uregulować wszelkie zaległości. Nie mam pod tym kątem żadnych zarzutów.

rozmawiał
Piotr Kuban