Rozmowa z Jackiem Kołodziejczykiem, byłym trenerem Karkonoszy Jelenia Góra

Karkonosze Jelenia Góra po rundzie jesiennej były rewelacją rozgrywek III ligi. Benieminek plasował się tuż za podium, wygrywał mecze i strzelał sporo goli. Trener Jacek Kołodziejczyk niemal z każdej strony odbierał wyrazy uznania, jednak dzisiaj nie siedzi już na ławce jeleniogórskiego klubu. Rundę wiosenną rozpoczął i zarazem zakończył siedmioma porażkami z rzędu. Po raz ostatni poprowadził biało - niebieskich na Kłokoczycach, gdzie Ślęza Wrocław ograłą jeleniogórzan 3:0.

Nie tak dawno rozmawialiśmy, bo przed rozpoczęciem rundy wiosennej i szczerze mówiąc nie sądziłem wtedy, że wcześniej niż w przerwie wakacyjnej będzie powód do kolejnej pogadanki, a jednak... Siedem porażek z rzędu Karkonoszy, znasz już odpowiedź dlaczego to się wydarzyło?

JACEK KOŁODZIEJCZYK: - Nakłada się na to wiele czynników, teraz z perspektywy czasu wiem, co można było poprawić, zarówno w pomyśle na grę, jak i w zarządzaniu drużyną. Myślę, iż ostatni okres pracy więcej rozwinął mnie jako trenera niż wcześniejsze dwa lata. Mam nadzieję, że te doświadczenia zaowocują w przyszłości.

Nie widziałeś problemu już zimą, szczerze mówiąc sparingi Karkonoszy wyglądały słabo?

- Dostrzegałem problemy, oczywiście, zwłaszcza te kadrowe. Prowadziłem zespół dwa i pół roku, co pozwoliło mi przepracować trzy okresy zimowych przygotowań i zdecydowanie ten trzeci był najgorszy. Przed wszystkim okraszony sporą liczbą urazów, ale też późno skompletowaną kadrą. Tak naprawdę do końca zimy pracowaliśmy ze składem, który finalnie został mocno zmodyfikowany w samej końcówce przygotowań. Już w grudniu wiedzieliśmy, iż Mateusz Baszak musi się poddać operacji kolana. Przez chwilę był pomysł, aby "Baszi" kontynuował grę do końca sezonu i dopiero po jego zakończeniu poddał się operacji, jednak uznałem, że mogło to zbyt wiele kosztować zdrowie samego zawodnika. Patrząc na jego przyszłość wolałem, aby jak najszybciej poddał się operacji. Patrząc z perspektywy czasu dzisiaj zareagowałbym podobnie. Idąc dalej kontrakt z klubem rozwiązał Łukasz Sierpina, a był bardzo mocnym punktem zespołu. Już w trakcie rundy jesiennej wiedzieliśmy, iż nie będziemy mogli liczyć na Dominika Bronisławskiego przez około cztery miesiące. Mówimy w tym momencie o zawodnikach posiadających największy wpływ na liczby uzyskane przez Karkonosze. Najwięcej razy trafiali do siatki przeciwników, również najczęściej odpowiadali za skuteczne ostatnie podania. Dodatkowo zaraz na początku okresu przygotowawczego dłuższych urazów nabawili się Mateusz Jaros i Patryk Maciejewski. Obaj byli dostępni do treningu dopiero na ostatnie dwa tygodnie przed startem rozgrywek. Było też kilka drobniejszych urazów, które miały mniejszy wpływ na przebieg przygotowań. Ponadto musieliśmy się mierzyć z sytuacjami społecznymi zawodników. Kacper Chmielewski podjął pracę w okresie zimowym i z tego powodu często był nieobecny na treningu, a jeśli już mógł się pojawić, to zdecydowanie niewypoczęty. Również Nikodem Siudak z powodów zawodowych stracił praktycznie cały okres przygotowań. Tobiasz Kuźniewski z powodów prywatnych także nie funkcjonował podczas wszystkich jednostek z drużyną, więc oczywiste jest, iż problemy były przeze mnie dostrzegane, a ich skala była bardzo duża.

Omówiłeś sprawy kadrowe, ale mnie interesuje, czy bierzesz odpowiedzialność za całokształt funkcjonowania drużyny i jej wyniki? Widzisz w tym co się wydarzyło również swoją winę, czy uważasz, że z twojej strony wszystko było jak trzeba?

- Będąc trenerem musisz być liderem, więc ja biorę odpowiedzialność za ten stan rzeczy i nigdy od tego nie uciekałem. Oczywiście, że popełniłem błędy i to nie podlega dyskusji. Jeśli byłbym nieomylny, to pracowałbym na innym poziomie rozgrywkowym. (śmiech) Biorąc pod uwagę poświęcony czas i zaangażowanie w projekt tego zespołu, to nie mogę sobie nic zarzucić ponieważ cały czas szukaliśmy ze sztabem rozwiązań kryzysu i uważam, iż tej pracy poza boiskowej wykonaliśmy jeszcze więcej niż zwykle. Zdecydowanie były spotkania gdzie mogłem się wykazać większym pragmatyzmem i zadowolić remisami, które pozwoliłyby mi kontynuować pracę za sterami Karkonoszy. W większości spotkań chciałem, aby mój zespół wygrywał, wykazując się przy tym jakością gry. Niestety tej jakości brakowało nam w obrębie samego pola karnego.

Jesteś członkiem zarządu Karkonoszy, masz pretensje do kolegów z tego gremium, że zdecydowali o zakończeniu waszej współpracy na linii zarząd - trener pierwszego zespołu?

- Pretensji nie mam. Zdaję sobie sprawę, że w pracy trenera wynik jest najważniejszy i tego oczekiwał ode mnie zarząd. Mogę się z tą decyzją nie zgadzać, bo jestem pewny, iż byłbym w stanie wyjść z kryzysu. Do końca wykazywałem chęć dalszej pracy. Celem jaki przede mną postawiono było stabilne utrzymanie zespołu na poziomie III ligi. Przez bardzo długi okres utrzymywaliśmy się w czubie tabeli, będąc przy tym niespodzianką rozgrywek. Tak naprawdę po meczu ze Ślęzą Wrocław spadliśmy na 11 miejsce. Wiem, że ta seria porażek była tykającą bombą, która w pewnym momencie musiała wybuchnąć, choć są kluby nawet w naszej grupie III ligi, które mają trochę więcej cierpliwości do trenerów. W dwudziestce najdłużej pracujących ciągiem szkoleniowców w kraju, aż czterech jest z naszej grupy. Grzegorz Kowalski, Jakub Reil, Grzegorz Kopernicki i Andrzej Sawicki znajdują się w tym gronie i choćby Lechia Zielona Góra jest przykładem klubu, który był w podobnej sytuacji jak KSK, bowiem w ciągu ośmiu ostatnich spotkań zdobyła tylko trzy punkty. Mogę mieć żal za zbagatelizowanie pewnych sygnałów odnośnie naszej sytuacji kadrowej, które dawałem dość wcześniej. Tu uważam mogliśmy zrobić ciut więcej, a ja powinienem być bardziej stanowczy w tej sytuacji. Niestety klub nie posiada pionu sportowego w postaci dyrektora bądź osoby odpowiedzialnej za transfery, więc tę rolę muszą wypełniać członkowie zarządu.

Brak reakcji ze strony zarządu na serię siedmiu porażek przy ewentualnym spadku Karkonoszy, wywołałby furię wśród kibiców. Myślę, że ich złość skupiłaby się na zarządzie bardziej niż na tobie.

- Karkonosze są w III lidze i będą w najbliższym sezonie, więc nie ma sensu zbyt długo dywagować na ten temat. Prawda jest taka, że w polskich realiach zawsze pierwszy obrywa trener i podejmując tę pracę trzeba brać to pod uwagę.

Kontuzje Mateusza Baszaka i Dominika Bronisławskiego, odejście Łukasza Sierpiny, to na pewno problemy, które wpływały na ustalanie składu, ale były też transfery do klubu: Maciej Pałaszewski, Kacper Dudek, Błażej Klimek i Filip Firbacher. Można uznać, że decydując się na tych zawodników po prostu chybiliście z transferami?

- Jak wspominałem te nieobecności miały bardzo duży wpływ na zespół. Jeśli chodzi o transfery do klubu, to musieliśmy zrobić wszystko, żeby wypełnić lukę po Łukaszu i Mateuszu, czyli ściągnąć jakościowego napastnika oraz kreatywnego skrzydłowego i to się niestety finalnie nie udało. Uważam, że przyjście do klubu Maćka Pałaszewskiego, czy Błażeja Klimka to bardzo dobre ruchy kadrowe. Jeden i drugi są bardzo ważną częścią zespołu i dają bardzo dużo jakości. Problemem jest to, że trafili do nas późno i potrzebowali chwilę na dojście do optymalnej dyspozycji. Błażej wraca po rocznym rozbracie z piłką, a mimo to jest filarem obrony, zaś Maciek to bardzo dobry i mimo młodego wieku bardzo doświadczony środkowy pomocnik, który najlepsze mecze w tym klubie ma jeszcze przed sobą. Jeśli chodzi o Kacpra jest to cały czas bardzo młody zawodnik i został trochę wrzucony na głęboką wodę. Miał z marszu zastąpić Baszaka, a jest to niezmiernie trudne. Można powiedzieć, iż zbyt wiele od niego wymagaliśmy. Wiem, że Kacper przy odpowiedniej pracy będzie się rozwijał. Transfer Filipa z perspektywy czasu był chybiony nie ze względu na jego umiejętności lecz dostępność. Mimo, że konsultowaliśmy sprawę jego rejestracji z PZPN krok po kroku, wiemy jak się potoczyła i nie mogliśmy zbyt długo korzystać z jego usług.

Nie było naiwnością zakładanie, że historia z Czechem skończy się inaczej, niż się skończyła?

- Oczywiście, że było. Tak jak wspominałem pozyskanie klasowej dziewiątki było dla mnie priorytetem już w grudniu. Wskazałem nazwiska piłkarzy, z którymi warto było podjąć rozmowy. Niestety głównie z powodów finansowych z pierwszymi wyborami nie udało się nawiązać współpracy. Transfer Filipa tak naprawdę odbywał się na sam koniec okienka, a dokumenty związane z transferem zagranicznym niemal kompletowaliśmy w ostatnich godzinach. Próbowaliśmy skorzystać z okazji, która okazała się niewypałem.

Dlaczego latem zrezygnowałeś z Kamila Kurianowicza, chłopak chciał zostać w Jeleniej Górze? Zamiast tego strzela gola za golem w Łużycach Lubań i jest liderem klasyfikacji strzelców IV ligi dolnośląskiej.

- Ja z Kamila nie zrezygnowałem. Chciałem, aby został w zespole, sugerowałem jednak zarządowi, iż w pierwszych fazach prawdopodobnie byłby zmiennikiem ponieważ na pozycji dziewięć byłby Baszak. W kadrze mieliśmy sporą rywalizację na pozycjach skrzydłowych i w dodatku prowadziliśmy już zawansowane rozmowy z Bronisławskim i Sierpiną. Kamil chciał zostać w Jeleniej Górze, a ja chciałem mieć go w kadrze lecz tutaj znów wchodziły w grę pozasportowe aspekty. Z perspektywy czasu był to duży błąd.

Życie jest przewrotne, bo teraz ratuje ci skórę w kadrze DZPN, którą prowadzisz. Strzelił ważne gole w obu meczach jakie rozegraliście do tej pory.

- Tak, Kamil jest w bardzo dobrej dyspozycji. Jest skuteczny i myślę, że w ostatnim okresie dojrzał jako zawodnik, co przekłada się na jego liczby. Tu świetną pracę wykonał z nim trener Jacek Kanas. Mam nadzieję, że podtrzyma formę do końca rozgrywek i udokumentuje ją zdobyciem miana króla strzelców IV ligi oraz pomoże nam wygrać mistrzostwo Polski w rozgrywkach UEFA Regions Cup.

Patrząc na problemy Karkonoszy z napastnikami, może z nim w składzie nadal byłbyś trenerem jeleniogórzan?

- Tak jak wspomniałem wcześniej żałuję, iż nie miałem go w kadrze. Pewnie w momencie plagi kontuzji nie mielibyśmy takiego bólu głowy z pozycją napastnika. Już w trakcie rundy jesiennej Baszak miał problemy zdrowotne związane ze stawem skokowym oraz odczuwał mankamenty kolana, więc obecność Kurianowicza pozwoliłaby go odciążyć, a tak był przez nas bardzo mocno eksploatowany.

Jak już wspominałem jesteś członkiem zarządu Karkonoszy, będziesz kontynuował swoją pracę w klubie? Jeśli tak, to jaką rolę widzisz dla siebie?

- Pracy w klubie jest bardzo dużo. Na tę chwilę jestem członkiem zarządu i staram się pomagać w funkcjonowaniu klubu na ile to możliwe. Dostałem propozycję pozostania w Karkonoszach w innej roli, bardziej związanej ze szkoleniem w naszej akademii. Obecnie obserwuję zajęcia w grupach młodzieżowych, rozmawiam z trenerami i szukam deficytów, które możemy razem poprawić. Czy zostanę w klubie na dłużej to tak naprawdę jest zależne od wielu czynników. Nie będę ukrywał, iż najlepiej czuję się w roli trenera pracującego z drużyną, ale jeśli finalnie podejmę się zajęcia związanego z rozwojem klubu pod względem szkolenia młodzieży, to na pewno poświęcę się temu w stu procentach.

Miałeś i masz dobry kontakt z kibicami. Nietrudno było zauważyć w social mediach, że godnie cię pożegnali. Taka świadomość chyba pomaga w trudnych chwilach?

- Zdecydowanie ten okres był dla mnie trudny, bo pierwszy raz w życiu byłem zwalniany jak trener. Prędzej czy później musiałem przeżyć takie doświadczenie. Jeśli chodzi o kibiców to większość zachowała się fantastycznie. Zaraz po informacji o moim zwolnieniu odbyłem kilka rozmów telefonicznych i wymieniłem wiadomości tekstowe z kibicami od lat związanymi z klubem, bo było dla mnie naprawdę ważne. Do tego doszło podziękowanie w pierwszym domowym meczu po zwolnieniu, gdzie nie ukrywam, iż łezka w oku delikatnie się zakręciła. Kolejny raz mogę tylko podziękować i powiedzieć do zobaczenia, bo mam nadzieję, iż jeszcze kiedyś będę miał okazję poprowadzić Karkonosze, by dokończyć historię, która jeszcze nie została napisana do końca... Bardzo dużo słów wdzięczności padło też ze strony zawodników, duża większość z nich skontaktowała się ze mną i podziękowała za współpracę, po ludzku życząc mi powodzenia... To pokazuje, że jako człowiek nawet w tak ciężkiej dla mnie sytuacji dużo zyskałem.

Po zakończeniu pracy w roli pierwszego trenera Karkonoszy dostałeś propozycje z innych klubów, jesteś na nie otwarty?

- Nic konkretnego na tę chwilę. Miałem kilka wstępnych zapytań, słyszałem też kilka wyimaginowanych spekulacji, jednak konkretnej oferty nie było. Jestem otwarty na pracę w piłce od strony szkoleniowej i jeśli pojawi się jakiś ciekawy projekt jestem w stanie wysłuchać propozycji, zarówno w roli trenera jak i asystenta. Jednak nie podejmę się pracy bez wizji rozwoju, więc to musiałby być naprawdę konkretna i ciekawa propozycja. Chciałbym wyjść ze strefy komfortu i przez jakiś czas popracować w innym środowisku. Obecnie po wypełnieniu obowiązków związanych z kadrę DZPN nadrabiam zaległości z córką, która jest chyba najbardziej zadowolona z mojego bezrobocia. (śmiech) Jest to również moment kiedy mogę poświęcić czas na samorozwój, bowiem cały czas biorę udział w różnych konferencjach szkoleniowych, kursach oraz planuję udział w stażach trenerskich, aby maksymalnie wykorzystać ten okres i wycisnąć z niego jak najwięcej.

- "Piłkarska pustynia", nie ja to wymyśliłem, a przytaczam potoczne określenie okręgu jeleniogórskiego celem uświadomienia, iż, aby zaspokoić swoje ambicje będziesz musiał ruszyć poza Jelenią Górę i okolice. Masz na to ochotę?

- Być może to jest właśnie moment, gdy trzeba rozważyć taką możliwość. Jak mówiłem, jestem otwarty na ciekawe projekty, a przede wszystkim zdeterminowany do pracy. Nie brakuje trenerów chcących odpocząć do piłki po tak intensywnym okresie, ja do nich nie należę. Tęsknię za boiskiem i chyba widzą to wszyscy, którzy mnie dobrze znają. Jestem gotowy do pracy i głodny wyzwań.

Nadal jesteś kibicem Karkonoszy?

- Kibicem Karkonoszy jestem i będę całe życie. Wiele zawdzięczam temu klubowi i to się nigdy nie zmieni. Na tą chwilę po utracie pracy byłem na każdym spotkaniu przy Złotniczej 12. Zamierzam też śledzić poczynania pucharowe. Nie będę ukrywał, iż obserwuję pracę trenera Zbigniewa Smółki, czy też trenerów z naszej akademii i staram się z pewnych aspektów wyciągnąć lekcje.

Przyjazd z inną drużyną na Złotniczą 12 byłby dla ciebie zwykłym dniem w pracy czy emocjonalnym wyzwaniem?

- Dla mnie do tej pory każdy mecz przy Złotniczej 12 był świętem i każdego spotkania nie mogłem się doczekać jak dziecko otwierające paczkę spod choinki. Ewentualny powrót w roli przeciwnika byłby zdecydowanie wydarzeniem emocjonalnym, jednak mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zasiądę po właściwej stronie ławki. (śmiech)

rozmawiał Piotr Kuban