Włoszczowska zawiedziona swoim startem w Mistrzostwach Świata

Po raz pierwszy od trzech lat zakończyła sezon bez indywidualnego medalu na mistrzostwach Europy czy świata. Maja Włoszczowska wraca z czempionatu globu w Nowej Zelandii w beznadziejnym humorze, ale już zapowiada powrót na podium w przyszłym roku.
- Ja z natury jestem spokojną drobniutką istotą, ale tym razem nie wytrzymałam. Po wyścigu strzelałam przekleństwami jak z karabinu. Ponad 200 dni w roku człowiek spędza na treningu i ostatecznie nie ma żadnego efektu. Jestem zła, wściekła i ogólnie wszystko jest do bani - nie owija w bawełnę w rozmowie z "Super Expressem".


Dzień przed startem popularną "Pszczółkę" dopadło przeziębienie.
- Od początku pobytu w Nowej Zelandii czułam w nogach dużego "powera", forma wróciła w najważniejszym momencie. I gdy wszystko zapięte było na ostatni guzik, posłuszeństwa odmówił organizm - tłumaczy. - W takich sytuacjach człowiek czuje się bezsilny. Na mistrzostwach Europy we Włoszech byłam szósta, ale to był wynik słabej formy. Teraz byłam w gazie, to musiało przyplątać się to cholerne przeziębienie. Na ostatnim okrążeniu trasy po prostu umierałam - dodaje Maja. Włoszczowska dojechała jednak do mety i to na czwartym miejscu!

Włoszczowska w swojej karierze zwiedziła już prawie cały świat. Miasto tegorocznych mistrzostw świata - nowozelandzkie Rotorua (leży na Wyspie Północnej) - również przypadło jej do gustu. Było jedno "ale".

- Do szału doprowadzał mnie wszędobylski smród siarki. Nie życzę takich przeżyć największemu wrogowi. Jedyny pozytyw z całej tej mojej choroby był taki, że pod koniec wyjazdu z powodu kataru nie musiałam już tego wdychać - śmieje się Majka.

Super Express