Rozmowa z Iwoną Błaszak, trenerką Finepharmu Karkonosze Jelenia Góra

Iwona Błaszak miała walczyć z jeleniogórskim beniaminkiem o utrzymanie w I lidze, tymczasem prowadzona przez nią drużyna liczy się w walce, ale… o ekstraklasę. – Byłam pewna, że ze zrealizowaniem podstawowego celu, czyli utrzymania, nie będzie żadnego kłopotu, ale nie spodziewałam się, że zajdziemy tak wysoko. Procentuje tu nasza wspólna praca z kilku ostatnich miesięcy – mówi trenerka Finepharmu Karkonoszy.

Na trzy kolejki przed końcem sezonu w I lidze koszykarek prowadzony przez Panią zespół z Jeleniej Góry zajmuje 4. pozycję i wciąż ma szansę na awans.

IWONA BŁASZAK: – Nasza wysoka pozycja to duże zaskoczenie, bo chyba nikt przed startem rozgrywek nie przypuszczał, że będziemy wygrywać nawet z najlepszymi drużynami na zapleczu ekstraklasy. To duża radość dla mnie – trenerki, dla zawodniczek i dla całego klubu. Dzisiaj nie jesteśmy organizacyjnie ani finansowo przygotowani na występy w najwyższej klasie rozgrywek. Ale chcemy walczyć do końca – gdyby się tak zdarzyło, że wywalczymy awans, wówczas będziemy podejmować kolejne decyzje.

Przed Wami mecze z bezpośrednimi rywalami w walce o awans: Widzewem Łódź i SMS-em Łomianki. Która z tych drużyn prezentuje wyższy poziom?

– Chyba Widzew, który w swoich szeregach ma dużo doświadczonych zawodniczek. Tym bardziej, że Łomianki wyraźnie nie wytrzymują presji w końcówce sezonu i gubią punkty. Mam nadzieję, że w stawce drużyn walczących o ekstraklasę jeszcze trochę namieszamy.

Przed objęciem zespołu spodziewała się Pani, że będziecie walczyć o tak wysokie lokaty?

– Pracę w Karkonoszach rozpoczęłam 10 września, po okresie przygotowawczym. Nie miałam wpływu ani na skład, ani tym bardziej na przygotowanie do sezonu. Z konieczności, na skróty, mając do dyspozycji 3 tygodnie, wystartowałyśmy w I lidze centralnej. Celem, jaki przede mną postawiono, było utrzymanie, ale chciałam walczyć o więcej. „Zaprosiłam” do współpracy Iwonę Winnicką. Przyznaję, że myślałam raczej o miejscu w środku tabeli. Miałam obawy, czy tak długi sezon wytrzyma moja „krótka ławka”, bo nie mam do dyspozycji w pełni wyrównanego składu. Wystarczy, że w słabszej dyspozycji jest jedna z podstawowych zawodniczek i nasza wartość już zdecydowanie spada. Byłam pewna, że utrzymanie to nie problem, ale nie spodziewałam się, że zajdziemy tak wysoko. Bardzo korzystnym pociągnięciem było zawarcie umowy partnerskiej z CCC Polkowice – Paulina Rozwadowska to postrach dla najlepszych i duże wsparcie mojej okrojonej kadry. Po kilku miesiącach wspólnej pracy przyszła forma i obawiają się nas już wszystkie zespoły.

Wąski skład to chyba największy mankament Pani zespołu?

– Zdecydowanie tak. Nie mam zbilansowanego zespołu. Mam po dwie zawodniczki na pozycjach 5, 4 i 3, ale problem jest z pozycjami 1 i 2. Np. Iwona Winnicka ostatnio z konieczności gra po 40 minut w meczu, gra bardzo dobrze, ale wiem, że wykonuje wysiłek ponad siły. Na tak newralgicznej pozycji jedna zawodniczka to zdecydowanie za mało. Granie wąskim składem daje nam się szczególnie we znaki, gdy w tygodniu musimy rozegrać po dwa spotkania.

Jak Pani ocenia poziom obecnej I ligi centralnej na tle tych rozgrywek sprzed kilku lat?

– Jestem tą liga zaskoczona na plus. Gra w niej dużo dobrych, niezmanierowanych zawodniczek. Różne są poziomy organizacyjne i finansowe w klubach, ale na parkiecie wszystkie zespoły ambitnie walczą. Często w tej lidze zawodniczki ewentualny brak umiejętności nadrabiają sercem i walecznością. Jest tu kilka interesujących koszykarek, które pozytywnie mnie zaskoczyły, choćby Urszula Kopeć z Piaseczna czy Lucyna Kotonowicz z Częstochowy.

Przez lata była Pani związana z wrocławską koszykówką. Nie żal Pani, że w stolicy Dolnego Śląska próżno obecnie szukać koszykarskiej drużyny na poziomie choćby I ligi, nie wspominając już o ekstraklasie?

– Zdecydowanie żal. Gdyby nie to, że nie widziałam we Wrocławiu perspektyw dla rozwoju koszykówki, to nigdzie bym z tego miasta nie wyjeżdżała. Teraz w Jeleniej Górze grają i decydują o obliczu drużyny wrocławianki, wychowanki MOS-u. Dlaczego one nie mogą grać u siebie w domu? Niestety, we Wrocławiu w tej chwili nie ma klimatu dla koszykówki. Ale skoro nie udało się Śląskowi, to tym bardziej nie uda się żeńskiej koszykówce.

Rozmawiał
TOMASZ BRUSIŁO – Słowo Sportowe